Plaster jest, jak powszechnie wiadomo, antidotum na wszystko. Naklejasz i nic już nie boli (podobne działanie ma jedynie witamina C i wapno w syropie). Olgierd w niedzielę zaliczył dachowanie na betonie. No cóż, wprawdzie ręce w całości, jedynie odrobinę otarte, to kolana, można by rzec, do blacharza. Nos również. Pozbierał się z odpowiednim wokalem, to do przewidzenia. Ogląda ręce i kolana. Nosa całe szczęście nie widzi
O: Plasterek!! Mama, boli!! Plasterek!! Aaaaaa!!
Wszyscy lecą z całego ogrodu: Tomek, ciocia Słomka, ja, Seweryn. Info w świat idzie głośne, bardzo głośne. Biegnę do domu po plaster.
A: No dobra Olgierd, już dobrze, już mam plaster. Zaraz nakleimy i przestanie boleć. Zobacz, ręce są w całości, tylko otrzepać trzeba
O: Kreeew! Plasterek!! Krew!
A: No już naklejamy na kolano plaster i jest w porządku!
Całe szczęście nie widzi nosa, na którym krew tez widnieje. Dyplomatycznie pomijamy ten temat, jakby to było, żeby plaster jeszcze na nochala?
Mijają 2 dni. Akcja odklejania plastra we wannie zakończona sukcesem. Olgierd wykąpany wychodzi z wanny. Stoi już w pidżamie, zakładam mu szlafrok. Wchodzi Tomek.
T: No ja jak tam ty mój obdarty nosku?
A: (syczę konspiracyjnie w prawą stronę) Zamknij się! Jeszcze się nie kapnął!
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz