Z okazji Dnia Dziecka, Dnia Matki i Dnia Ojca (wszystko w jednym) byliśmy na zabawie terenowej, połączonej z piknikiem. Start w przedszkolu, meta na polanie za leśniczówką. Wszyscy ubrani na niebiesko, bo w takiej grupie jest Seweryn. Na trasie oczywiście Olgierd wymiękł, ale to jego rutynowy sposób na przetrwanie jakichkolwiek imprez wymagających użycia nóg. Seweryn był twardy, szedł naprzód w pierwszym rzędzie. Ojciec został kapitanem grupy, dostał w tym celu niebieską szarfę z krepy i poganiał towarzystwo z końcowej pozycji.

Na polance, która była dla nas ogromnym zaskoczeniem (nie sądziliśmy, ze za leśniczówką, która jest tak blisko naszego domu znajduje się taka ogromna, piękna polana) czekały dalsze konkurencje i ognisko. Nic jednak z tych rzeczy nie przebije latawca, którego nasze dzieciaki dostały w ramach Dnia Dziecka.

Latawiec zrobił takie wrażenie, że połowa dzieciaków zamiast stawić się na przygotowywanie herbu grupy biegała za Tomkiem i jęczała: "Proszę Pana, teraz ja, teraz ja, mogę ja??" No nie powiem, Seweryn zaplusował, mało, że ojciec kapitanem, to jeszcze przyniósł latawca! Awansował nawet na wujka Huberta, kolegi Seweryna:
Mama Huberta: Hubert, dalej, chodź, trzeba iść robić herb!
Hubert: Nie teraz mamo, teraz będę puszczać latawca!
Mama Huberta: No chodź dziecko, musimy iść do grupy!
Hubert: Nie teraz mamo, wujek mówi, że teraz mogę ja puszczać!
Oczywistym jest, że latawiec uległ destrukcji.

Wszystkie zdjęcia
są tam gdzie zawsze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz