niedziela, grudnia 09, 2007

Mikołajki

Ha! Dostałam opiernicz od Społeczeństwa, że nie było sprawozdania z Mikołajek. Społeczeństwo poczuło się zawiedzione. A ja bynajmniej tym faktem poczułam się usatysfakcjonowana ;-) Jednak ktoś nas dopinguje!!
Z Mikołajkami to było tak. Nie powiem, rozważałam opcję nakazu czyszczenia obuwia. Jednak jak zawsze w przypadku podejmowania istotnych decyzji, należy rozważyć wszystkie za i przeciw. "Za" to zdecydowanie uczenie dbania o swoje butki, obowiązkowość, odpowiedzialność itp. Ale za to "przeciw".................


1) buty Seweryna są jasne (no, hmm, przynajmniej były tuż po zakupie), a Olgierda czarne
2) dzieci, które otrzymają różne przybory do czyszczenia mogą poczuć się urażone i zacząć pastować buty na odwrót: beżowe czarną pastą, czarne szczotką bez pasty
3) podczas pastowania (niezależnie od kolorów) może wybuchnąć wojna i panowie wypastują sobie zęby na przykład
4) a jak nie zęby to ściany, szafki, podłogi...
Zrezygnowałam. Skończyło się tylko na pouczającym monologu, że Mikołaj tylko do grzecznych dzieci przychodzi, że buty muszą być równo ustawione, że jak będą się bić, to żadnych prezentów nie będzie, i takie tam.


Rano nastawiłam budzik 15 minut wcześniej i o dziwo udało mi się wstać. Dzieciaki też wystawiłam z łóżek wcześniej (i o dziwo Olgierd na mnie nie warczał ;-) ) Najpierw, jak zobaczyli butki, byli w takim szoku, że z odległości 1,5 metra wyliczali na palcach co się w nich znajduje. Żaden nie miał odwagi podejść. Kiedy sie wreszcie zdecydowali, Olgierd miał chrapkę na czekoladkę, ale jakoś udało nam się przeforsować ideę wyjścia z domu w butach, ale bez ich zawartości. Zabraliśmy tylko autka. Za to przed wyjściem, z inicjatywy Seweryna, każdy cukierek został równiutko ułożony na stole i dostał przykazanie czekania do popołudnia.

Czasem jest jednak tak, że to co najciekawsze dzieje się po fakcie. W przedszkolu Seweryn dostał kalendarz adwentowy, a Olek woreczek z czekoladkami. Olgierd w zasadzie od urodzenia nie ma skłonności do dzielenia się swoim majątkiem, za to Seweryn... Kiedy wyciąga swój kalendarz, dzieli po równo, "jedna dla mnie, jedna dla Olka". Co przypomina mi historię z mojego dzieciństwa, której nie pamiętam osobiście, a jedynie z opowiadań, jak chowałam przed rodzicami bombonierkę pod łóżkiem, i kiedy ją wyciągałam, to jedną czekoladę wkładałam sobie do buzi, a drugą Maciejowi.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

a ja to tego zupełnie nie pamiętam... wiec wydarzenie możemy chyba uznać za niebyłe hehehe