Z Mikołajkami to było tak. Nie powiem, rozważałam opcję nakazu czyszczenia obuwia. Jednak jak zawsze w przypadku podejmowania istotnych decyzji, należy rozważyć wszystkie za i przeciw. "Za" to zdecydowanie uczenie dbania o swoje butki, obowiązkowość, odpowiedzialność itp. Ale za to "przeciw".................

1) buty Seweryna są jasne (no, hmm, przynajmniej były tuż po zakupie), a Olgierda czarne
2) dzieci, które otrzymają różne przybory do czyszczenia mogą poczuć się urażone i zacząć pastować buty na odwrót: beżowe czarną pastą, czarne szczotką bez pasty
3) podczas pastowania (niezależnie od kolorów) może wybuchnąć wojna i panowie wypastują sobie zęby na przykład
4) a jak nie zęby to ściany, szafki, podłogi...
Zrezygnowałam. Skończyło się tylko na pouczającym monologu, że Mikołaj tylko do grzecznych dzieci przychodzi, że buty muszą być równo ustawione, że jak będą się bić, to żadnych prezentów nie będzie, i takie tam.

Rano nastawiłam budzik 15 minut wcześniej i o dziwo udało mi się wstać. Dzieciaki też wystawiłam z łóżek wcześniej (i o dziwo Olgierd na mnie nie warczał ;-) ) Najpierw, jak zobaczyli butki, byli w takim szoku, że z odległości 1,5 metra wyliczali na palcach co się w nich znajduje. Żaden nie miał odwagi podejść. Kiedy sie wreszcie zdecydowali, Olgierd miał chrapkę na czekoladkę, ale jakoś udało nam się przeforsować ideę wyjścia z domu w butach, ale bez ich zawartości. Zabraliśmy tylko autka. Za to przed wyjściem, z inicjatywy Seweryna, każdy cukierek został równiutko ułożony na stole i dostał przykazanie czekania do popołudnia.

1 komentarz:
a ja to tego zupełnie nie pamiętam... wiec wydarzenie możemy chyba uznać za niebyłe hehehe
Prześlij komentarz