



Wiem, że oczekujecie, więc spieszę z doniesieniami :-)
Dotarłam na miejsce tuż przed 16.00. Absolutna gafa, zważywszy na fakt, że impreza rozpoczęła się o 15.00. Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Tak czy siak festyn trwał już w najlepsze, a wszyscy zajadali się zupą ogórkową. Na stołach stały miski z ogórkami konserwowymi, korniszonami, sałatką z ogórków itp. Dzieci brały udział w konkursach. Mamy zresztą też. Seweryn, jak przystało na gospodarza domu posadził Olka przy stole i kazał mu jeść. Oluś nie byłby sobą, gdyby nie nadgryzał wszystkiego co w zasięgu ręki zaraz po tym odkładając na miejsce. Chlebuś, ogóreczki wszelkiego rodzaju, jedno dziabnięcie i na talerz albo z powrotem do miski. Zupa była pyszna. natomiast co najbardziej istotne z tego wszystkiego: nie wiedziałam, że mam takie sprytne dzieci. tzn. to było odrobinę do przewidzenia, ale... Pan, który prowadził imrezę stał na środku holu, niecałe pół metra przed takim podręcznym stolikiem i organami, na których grała jego koleżanka. Na stole leżały drobiazgi przeznaczone na nagrody dla dzieci. Stała tam też miska z cukierkami. Jak facet robił dwa kroki w kierunku tłumu dzieciaków Olek w sumie bez wielkich ceregieli podchodził do miski i podbierał po cukierku. Jeśli zgarnął jednego, odwijał z papierka i pchał do buzi, jeśli zgarnął więcej, to jednego do buzi, a resztę w kieszenie. Seweryn za to, podchodził prosto do tego pana i wyciągał rękę, a ten, na odczepne dawał mu po jednym cukierku. Nie krępował go nawet publiczny komentarz do mikrofonu, że pewnie już kilogram zjadł tych cukierków. Skończyło się tym, że opuszczaliśmy przedszkole z wrzeszczącym Olkiem, którego Tomasz siłą odciągnął od michy z cukierkami oraz ze zgiętym w pół Sewerynem, który stękał, że go brzuch boli (nic dziwnego zresztą... po tym kilogramie słodkości).
Zdjęć niewiele, bo tradycyjnie ... padła nam bateria w aparacie :-) Chyba nie będzie mi dane pokazać wam przedszkola ;-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz