środa, października 10, 2007

Oszroniony poranek

Od pierwszej sekundy, kiedy tylko zauważę, że mam skrobać malucha ze szronu, mam ochotę albo uciec, albo zapaść w sen zimowy. Seweryn po wyjściu z domu i ujrzeniu malucha "w powłoczce" zaczął gadać jak najęty:

S: Mam taki jakby śnieg, prawda, popatrz, taki jakby śnieg, i smakuje jak lody
A: Aaaaaa!! Nie bierz tego do buzi, to jest brudne!
A: (dla potwierdzenia dodałam jeszcze): mama nie lubi śniegu! Nie jedz
S: Ja lubię lody, a śnieg jest taki jakby lody!

I weź tu człowieku przetłumacz, że po pierwsze, to nie śnieg, po drugie to nie lody i po trzecie, to badziewie nie ma nic wspólnego z lodami. Dziecię zachwycone szronem vel śniegiem vel lodami zażądało w trybie natychmiastowym rękawiczek!! I zgadnijcie co? Oczywiście cofnęłam się do domu, otworzyłam jedną szufladę, nie było w niej rękawiczek, zamknęłam. Otworzyłam drugą i analogicznie j.w. Pobiegłam na górę, otworzyłam szafę, znalazłam cztery rękawiczki. Połowa sukcesu, ponieważ każda z innej parafii. Kopałam dalej, aż znalazłam! Z czterema rękawiczkami (dwoma niebieskimi i dwoma białymi) ucieszona sukcesem wróciłam do malucha. Narysowałam serduszka na dwóch szybach i popędziłam wstawić ogórki konserwowe produkcji babci Wasilewskiej do kosza w przedszkolu. Ciąg dalszy nastąpi (zwłaszcza o tych ogórkach), zapewne w wieczór piątkowy lub ciut później, zależnie od tego, czy będę mieć czas... :-)

Brak komentarzy: