sobota, sierpnia 18, 2007

Szczegóły podróżne

Zaczęło się koszmarem, spróbuj tu człowieku efektywnie zapakować bagażnik niemal wszystkim co można znaleźć w domu, kiedy małolaty nie śpią, a jeden z nich tragicznie w skutkach naprawia radio samochodowe znalezionym naprędce śrubokręcikiem (edukacja Boba Budowniczego nie poszła na marne, echhhh). "Naprawione" radio odkryłam, dopiero kiedy skrajnie wyczerpana wsiadłam za kierownicę z zamiarem dojechania po Tomka. Prawie całą drogę rozważałam czego udało mi się zapomnieć (kaloszy niemowlaki nie posiadają, misie w rękach niemowlaków, ładowarki do telefonów w bagażniku w kartonie po telefonie, odzież letnia w torbie, odzież wczesnojesienna obok odzieży letniej, pieluchy po prawej stronie bagażnika, wózek, parasol plażowy, parawan, ręczniki, szczoteczki do zębów, nocniki w ilości sztuk dwa (jakby ktokolwiek miał wątpliwości, to szczyt hańby sikać w nocnik młodszego brata). Wymieniam głośno, żeby mój mąż miał rozrywkę i przy okazji wziął udział w "pakowaniu" tudzież współodpowiedzialność w "zapominaniu"... Stroje kąpielowe wzięłam dwa swoje i dla dzieciaków gacie też są... "ZAPOMNIAŁEM KĄPIELÓWEK"... no całe szczęście, że to nie ja miałam spakować te kąpielówki ;-)
Gdańsk ma dla nas słońce (ten ma, kto zasłużył ;-) ) Gdynia rybki w oceanarium, Hel foki, a Jantar rybki w smażalni ;-). Droga do Helu to prawdziwy Hell, piesi docierają tam szybciej, ale za to jaka plaża, mniaaaaam, to jest to co Tygrysy lubią najbardziej. W fokarium Olgierd opanowuje nowy zwrot: bardzo stanowcze "Chodź tu!" skierowane jest oczywiście do fok. Całe szczęście, że nie kazał im aportować ;-).
Jarmark Dominikański na Długim Targu rozczarowuje odrobinę matkę, za to dzieci uszczęśliwione ciągną na długaśnym sznurku po baloniku z Bobem Budowniczym. Ojciec zachowuje stoicki spokój. Baloniki wypełnione helem wybitnie przyciągają uwagę tubylców i turystów, zwłaszcza, w chwili kiedy w sidła sznurka i helu trafiają rowerzyści ;-) (bez ofiar śmiertelnych i bez rannych). Zastanawiam się, kiedy trzeba by przyjechać, żeby ulice Mariacką zobaczyć tak piękną jak w sierpniu i tak pustą jak w listopadzie.
Deszcz zaczyna padać, kiedy opuszczamy Malbork (hi hi hi), w którym w dalszym ciągu masa Krzyżaków. Kolejka po bilety do zamku dramatyczna, ale warto, pomimo tego, że dzieci jeszcze sporo za małe na taką historię. Zamiast czterech godzin zwiedzania i wymarzonego przeze mnie spektaklu "Światło i dźwięk", dwie, zamiast komnat tylko dziedzińce zamkowe, ale mimo wszystko warto. Te mury zawsze robiły na mnie ogromne wrażenie. Na dzieciach za to wrażenie robią kamienne kule i mentosy.

W Augustowie kąpiele słodkowodne i atak komarów. Off jest bezsilny, więc nawet nie próbujemy. Pozostaje tylko wapno w syropie na "po fakcie". Nad Neckiem tłum, nad Sajnem komaryyyy, a nad Rospudą puszki po piwie (postekologiczna pozostałość). Łabędzie wciąż tak samo żarłoczne i całkiem miły, choć wybitnie deszczowy koncercik tej oto Pani:


Nie sposób też zapomnieć o przepysznej, grillowanej karkówce na urodzinowym przyjęciu Majki. I o tonach piasku, jakie wysypały się po tych urodzinach z kieszeni chłopięcych portek.

W drodze do Płocka bitwa o nocniki, bo Olgierd przywłaszczył sobie Sewerynowy kibelek. I wciąż ten sam dialog:

S: Tata, a gdzie jedziemy?
T: Do wuja Macieja
(5 min. przerwy)
S: Tata, a gdzie jedziemy?
T: (znudzony) to lepiej ty mi powiedz gdzie jedziemy
S: No do Macieja jedziemy
T: No właśnie.
(pół minuty przerwy, tzn. chwila na dziecięcą refleksję)
S: A do jakiego?
T: (zlew)
S: A do jakiego jedziemy??
T: KWA_DRA_TO_WE_GO

Chyba odrobinę zmęczeni wracamy do domciu. Wakacje muszą być męczące, leżenie do góry brzuchem jest nudne na maksa :-D

Więcej zdjęć o właśnie tutaj.

A niedługo pewnie jeszcze coś mi sie przypomni, to dopiszę, bo dziś nie mam czasu ;-)

Brak komentarzy: