wtorek, maja 01, 2007

Wczoraj pomyślałam...

...że jest dla mnie jednak jakaś nadzieja! Pomyślałam tak dwa razy w ciągu dnia, a to już coś oznacza :-)
Pierwszy raz, kiedy poszłam z dzieciakami na spacer do lasu. I obydwoje szli samy. Żadnego wózka. Mało tego, Olgierd niósł plecaczek z chusteczkami i cukierkami (bez prowiantu ani rusz). Wprawdzie jeden szedł 10 metrów przede mną, a drugi 10 metrów za mną, ale jednak szli. ... Do czasu oczywiście, kiedy to Olutowi odechciało się iść, a zachciało się "mama apa". Dziwnym zbiegiem okoliczności, w tej samej chwili Seweryna też rozbolały nogi. Ale co to to nie, nie ma mowy, mogę ich nieść, ale nie obu na raz i nie taki kawał. Więc niosłam na zmianę. Taki finał tej historii. Mało optymistyczny, choć nadal tli się iskierka nadzieji na święty spokój w najbliższym czasie.
A drugi raz pomyślałam o tym tego samego dnia, wieczorem pod prysznicem. Od trzech dni staramy się kłaść rozbójników obu spać o tej samej godzinie i zostawiać w łóżeczkach. Żadnego przesiadywania godzinami. Jak dotąd - niemalże pełen sukces. Skutkiem tego sukcesu jest wieczór przy filmie, herbatce i kolacji. Plaża :-D

Brak komentarzy: