"Coś w okolicach", ponieważ w samym Dniu Matki byłam bardzo daleko, ale o tym następnym razem ;-) Tak czy siak, okazało się jednak, że dzieci z przyjemnością przygotują mamuśce niespodziankę. Przy pomocy własnego ojca oczywiście, który musiał zapewne wykazać się anielską cierpliwością, żeby nie zjeść dzieci, które zjadały farbkę (Olek - kiedy Tomek zabronił mu maczać palce w farbie i oblizywać, wsadził sobie do buzi cały pędzelek) oraz zazwyczaj wybierały kolor czarny (Seweryn. No cóż, kolor jak kolor, na laurkę też się nada). Olgierd oprócz paluszków maczał też w farbie włosy (kolor czerwony), a w związku z warunkami atmosferycznymi (wiatr) Seweryna kartka z zamiarem ucieczki przykleiła mu się do czoła ;-)



Wracając do domu następnego dnia około 7 rano nie miałam ze sobą kluczy. Napisałam do Tomka wiadomość, żeby otworzył mi drzwi, bo jestem już blisko. Nie zdążyłam jeszcze wyjść z za zakrętu na naszą ulicę, a już słyszałam krzyki przy oknie. A jak tylko się pojawiłam w zasięgu ich wzroku Seweryn wrzeszczał co sił w płucach "Masz plezienty?????????" Oj, no pewnie, że miałam. Tylko dlatego pozwolili mi jechać, że obiecałam przywieźć "plezienty"
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz